niedziela, 10 sierpnia 2014

...produkcji Cydru cz. 1

Cydrem zainteresował nas, o ile pamiętam, Rick Stein w jednej ze swoich podróży kulinarnych. Do zakupu napoju przymierzaliśmy się dość długo. Albo nie było go w sklepach albo był ale jakoś nie mogliśmy się przekonać. Od kilku miesięcy jednak Cydr zaczął pojawiać się w reklamie prasowej oraz na półkach sklepowych, wręcz sam się napraszał. Nie mogliśmy opierać się dłużej. Ten jabłkowy napój jest całkiem smaczny, gazowany, słodkawy, orzeźwiający. Lekko alkoholowy nie zwala z nóg, a jednocześnie nie usypia jak piwo. Ze względu na podobieństwa smakowe ochrzciliśmy go mianem "szampana dla ubogich" :).
Prosta receptura zachęciła mnie do wykonania własnego Cydru. Czekałem więc na jesień, okres wysypu jabłek. W polskich warunkach podobno najlepsze są stare odmiany. Przypadkiem natknąłem się na przepis na Cydr z soku jabłkowego z kartonika. Zakupiłem potrzebny sprzęt, składniki i przystąpiłem do wykonania napoju. Nie było na co czekać. Tym bardziej, że pojawiła się okazja na przyłączenie się do ogólnopolskiej akcji "Postaw się Putinowi. Jedz jabłka, pij cydr".
Nastaw bulka już od kilku dni. Jeśli się uda dam znać i podam przepis.


niedziela, 13 lipca 2014

...mundialowej gorączce wśród marketingowców

Mundial rozpalił nas do czerwoności. Atmosfera udzieliła się nawet A gdyż zakupiła, jakże niezbędny artykuł pierwszej potrzeby, papier toaletowy, związany ze wspomnianą tematyką. "Miękki, 3 warstwy, estetyczny nadruk". Zgodnie z zapowiedzią z opakowania, listki papieru zdobią postacie piłkarzy w kolorach żółtym i zielonym. Niby wszystko w porządku, wielu producentów "podpina się" pod aktualne wydarzenia, byle tylko wcisnąć klientom co tam tylko mają. Gdyby nie napis "Limited Edition". Znaczy, że co? To papier dla kolekcjonerów? Trzeba szybko kupować bo potem to już tylko na aukcjach? Może nie używać, zostawić dla potomnych. Umieścić w gablocie, w centralnym miejscu wychodka?
Seria limitowana papieru toaletowego to moim zdaniem jeden z ciekawszych przejawów marketingowego bełkotu. W dodatku napis po angielsku, podnosi prestiż, dodaje smaczku. Ale może to działa. Może tak wykreowane odczucie rzadkości produktu naprawdę jest w stanie podnieść sprzedaż. Przy czym słowo "rzadkość" w tym kontekście brzmi... tak sobie :)

czwartek, 2 stycznia 2014

...prawie

Nie jestem prawnikiem. Znam się na prawie na tyle na ile powinien znać się obywatel. No może nie całkiem bo niektóre przepisy są tak zagmatwane, że nie sposób je zrozumieć. Jednak gdy przysłuchuję się pewnym pomysłom dotyczącym usprawnienia panującego prawa to wydaje mi się, że cześć osób należących do władzy ustawodawczej zna się na prawie znacznie gorzej niż ja. Nawiązuję oczywiście do obecnej debaty nad zaostrzeniem kar dla pijanych kierowców. Rewelacyjne propozycje montowania alkomatów w stacyjkach samochodów wywołują tylko mój uśmiech politowania. Cóż bowiem stoi na przeszkodzie aby w alkomat dmuchał trzeźwy pasażer albo choćby spotkany na ulicy koleś, za piątaka.
Faktem jest, że sami pozwalamy aby nasi znajomi, partnerzy, dzieci, rodzice siadali za kierownicę po spożyciu alkoholu. Często pytamy dlaczego? Przecież nasi bliscy mogą zginąć albo zabić inne osoby, mogą być przyczyną kalectwa swojego lub innych ludzi, mogą odebrać dzieciom rodziców czy małżonkom ich ukochane "drugie połówki". Odpowiedź jest prosta. Nikt nie doniesie na swojego krewnego czy przyjaciela. Pomijam fakt, że zadenuncjowany nie będzie nam z pewnością wdzięczny, to jednak umieszczenie go w więzieniu czy narażenie na wysoką grzywnę nie leży też w naszym interesie. Pewnie, może to uchroni go przed śmiercią ale o śmierci nikt nie myśli, a o tym, że mąż wyląduje w areszcie, kiedy żona na niego doniesie, tak. O tym, że wysoki mandat znacznie uszczupli domowy budżet też. Paradoksalnie brak doniesienia jest ochroną bliskiej nam osoby i jednocześnie nas samych.
Moja propozycja jest taka: może nie od razu karać, może najpierw pouczyć. Nawet jeśli mamy do czynienia z tak niebezpieczną sprawą jak jazda po pijanemu. Może zrobić tak aby w momencie doniesienia policja zatrzymała pijanego kierowcę i usunęła go z samochodu, pozostawiając pojazd w najbliższym możliwym miejscu (choćby na trawniku). Potem odebrała kluczyki, dowód rejestracyjny i prawo jazdy, a ich zwrot byłby możliwy po powiedzmy 48 godzinach w komisariacie. Myślę, że w ten sposób można by zapobiec wielu wypadkom bez narażania na szkodę osób reagujących. W sytuacji bez doniesienia postępowano by jak dotychczas - grzywna, utrata uprawnień do kierowania pojazdami, areszt.
Co sądzicie o takim pomyśle? Może jest równie głupi jak alkomat w stacyjce?